Polak. Polacy. Naród… Co to znaczy? A także co to
znaczy tożsamość narodowa? Wiele jest
odpowiedzi, mniej lub bardziej mądrych. Definicji socjologicznych, ale zanim
postaram się na to odpowiedzieć, muszę się do czegoś przyznać… Tak. To prawda. Byłem
piratem z Karaibów. Zabijałem i łupiłem
od wysp dziewiczych aż po Trynidad i Tobago. Znali mnie w każdym porcie, być
może dalej mnie znają, chociaż od ostatniej wyprawy minęło ponad 50 lat. Jednakże jeden zdobyczny kuferek mi pozostał. Może bez złota,
ale pełne pamięci. I marzeń. Bo tylko w
swoich marzeniach byłem piratem, a raczej kaprem, bo dziesięcinę oddawałem
królowi Sobieskiemu. Sobieskiego sobie wybrałem, ponieważ „ miał trzy pieski”
ponadto już jako dziecko wiedziałem, że gonił Turka, zaś ja, jako 8 - 10 letni kajtek,
w marzeniach napadałem hiszpańskie galeony. Gwałciłem piękne dolores i
zabijałem każdego, kto by imaginował że Królowa Marysieńka nie jest
najpiękniejsza na świecie. Chociaż pewnie przesadzam, czy 10 latek może zabijać i gwałcić? Nawet w marzeniach. Raczej nie. Wiec może
tylko złoto i śpiew. Wina mnie, raczej
mleko z kaszką, knedelki z śliwkami, oranżada
w proszku. I jeszcze Frania. Pralka Frania, bo zawsze lubiłem oglądać jak babcia
pierze w pralce, a potem do magla odnosi.
A kiedy to wszystko mi się znudziło, także to wirowanie, znowu wracałem
do marzeń. Oglądałem sobie Poczet Królów
Polskich Matejki I znowu byłem kaprem w służbie Króla jegomości Jana III Sobieskiego.
Musiałem marzyć, ponieważ wychowałem się w
biednej, aczkolwiek zadziornej dzielnicy. Charakternej, Łódź - Widzew. Jeżeli
komuś coś ta nazwa mówi, to dobrze, a jak nie, to niech się podszkoli. Dom, dwa, obok gdzie mieszkałem, w roku 1927,
zabito Alberta Kona. Syna Oskara Kona, właściciela Widzewskiej Manufaktury,
jednego z najbogatszych ludzi ówczesnej Polski. Albert Kon, nie miał tyle przedsiębiorczości
co ojciec, bardziej birbant i utracjusz, gdy został dyrektorem przędzalni zaczął
wykorzystywać młode włókniarki. A kiedy wykorzystał jedną z nich, zhańbił jak
się wtedy mówiło, Ciesieński, jej narzeczony, uzbrojony w browninga zaczaił się
na Alberta Kona w bramie budynku na ulicy Targowej vis a vis a Parku Żródliska.
Doszło miedzy nimi do kłótni, potem do strzelaniny, w wyniku, której oboje
zginęli. Po prostu. Mody Żyd, syn
wielkiego fabrykanta i młody robotnik. Polak. Dramat z konfliktem polsko -
żydowskim w tle. Mimo upływu tylu
lat. I mimo tego, że deszcz i śnieg, „ zmył” krew z bruku, nie mogłem pozostać
obojętny na to morze krzywd. Musiałem popłynąć
swoim szkunerem na Wyspy Dziewicze.
Musiałem łupić i mordować, strzelać z bandoletu a raczej z browninga.
Jeszcze
jest jedna wyspa, warta jest wzmianki.
To Nowa Kaledonia. W roku 1915, a może rok później, nikt tego nie wie, zmarł w szpitali dla obłąkanych
Antoni Berezowski. Nie był piratem, lecz Powstańcem Styczniowym, a szkoda, bo może lepiej posługiwałby się bronią i jego zamach
na Aleksandra II w Lasku Bulońskim zakończyłby się powodzeniem A tak, to nasz zamachowiec
strzelił, i zamiast w głowę cara, trafił
w głowę konia. A działo się to wszystko w roku 1867. Niestety, niedoszły carobójca trafił na złą koniunkturę międzynarodową. Francji zależało na dobrych stosunkach z Rosją i biedaka wysłało do koloni karnej na
Nowej Kaledonii. To daleko, gdzieś tak
pomiędzy Australią a Nową Zelandią. I chyba łatwiej było wtedy wrócić z Syberii, niż z tej Nowej Kaledonii. Przez pierwsze lata zesłania, Polacy mu pomagali, starali się o złagodzenie
wyroku, ale ci, którzy pomagali z czasem pomarli, a nasz biedy zamachowiec żył
dalej na tej wyspie zapomniany przez wszystkich . Być może przeklinał Polskę.
Złorzeczył jej. Krzyczał - Ty ladacznico! Ty kurtyzano!
Ty zasyfiona dziewko, ojczyzno moja!
Stoję tu, na brzegu oceanu, zamiast pić sobie absynt na Champs Elysees. Jem maniok i kukurydze przez siedem dni w tygodniu,
przez 365 dni w roku, przez te wszystkie
50 lat zesłania. Bo aż tyle lat w samotności przeżył. Żadnej kobiety, żadnej rodziny… - Polacy, rodacy, dziękuje już za gazety, przyślijcie mi tu kobietę. Najlepiej Polkę. Ochotniczkę. Polki wyjeżdżały na Sybir, to dlaczego żadna
nie chce przyjechać do mnie na Nową
Kaledonie? Razem zamieszkamy w mojej chacie z trzciny i liści palmowych. Jak już będzie do mnie płynęła, to niech
weźmie jednak trochę książek. Bo kobieta kobietą a książka książką. I koniecznie po Polsku. Bo już z tej
zgryzoty, języka w gębie zapominam.
Niestety, ale żadna Polka do niego nie
przyjechała. Blondynka czy brunetka.
Został mu tylko ta chata i szum fal. A
potem obłęd. I śmierć, niewidomo kiedy, i
grób, niewiadomo gdzie.
Już od wiele wielu lat nie przenoszę się w
marzeniach na Wyspy Karaibskie Za to śnie, że Antoni Berezowski żyje. Może kiepsko,
ale żyje, a ja lecę wielkim
dwupokładowym Airbusem A 380 z Paryża do Sydney. Potem jakimś samolocikiem na tą pieprzona Kaledonie, odbijam Berezowskiego, i
tym wielkim Airbusem, w biznes class, wracamy razem do Paryża. Ja pirat z
Karaibów i zesłaniec z Nowej Kaledonii. Na pokładzie pijemy sobie 10 letnią
Whisky, a kelner podaje nam łososia,
kawior, a także na specjalne życzenie bigosik z śliweczkami, plus kilka
kieliszków zmrożonej wódeczki. A jak … Potem szybciutko z Paryża do Warszawy, a
tu Prezydent Duda ułaskawia Antoniego Berezowskiego. Opozycja w szoku. Macron wściekły. Merkel protestuje. Bo jak to tak, bez opinii sądu, bez opinii
pani prezes Gersdorf. To ja wam powiem -
odwalcie się wszyscy! A pani Gersdorf jak taka mądra, to niech leci na Nowa
Kaledonie i kupi sobie tam kolejna działkę z kozą. Potem już razem, razem z
panem Antonim, Powstańcem Styczniowym, zamachowcem na Aleksandra II, siedzimy
sobie na mojej kanapie i krzyczymy – Polska gola! Polska gola! Pijemy piwo i
oglądamy jak Lewandowski strzela bramki. Tak, właśnie tak. Jak marzenie to
marzenie.
I jeszcze jeden obrazek w tym poszukiwaniu tożsamości. Tym razem realny, ale równie piękny. Jest 4 września 2017. Przed sklepem kilka osób, dzieci w
wieku 8-10 lat. Ich matki. Ubrani
uroczycie. Dzieci raczej w jasnych koszulach i bluzeczkach. Matki tez wyszykowane, odpicowane. Buty na obcasach. Nic takiego, ale zawsze. Tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, cała
ta gromadka poszła sobie na lody, takie na patyku. Nie wiem dlaczego, ale bardzo rozczulił mnie
ten obrazek. Te polskie dzieci i matki Polki, nawet te lody. Coś śmiesznego, a zarazem coś wzniosłego jest
w tej gromadce. To co śmieszne łatwo
opisać. Zawsze jak gromadka ludzi liże jednoczenie lody na patyku to jest humorystyczne.
Może nie to, że boki zrywać, ale zawsze można się uśmiechnąć. Ale co z
ich wzniosłością? Gdzie ona jest? W ich głowach? W marzenia? Planach szkolnych? W tym, czego się nauczą
albo się nie nauczą? Może któreś z nich
zostanie pilotem wielkiego samolotu, albo podróżnikiem i zwiedzi Nową
Kaledonie. I te matki, mamusie,
zadowolone ze swoich dzieci, dumne, przeszczęśliwe, jedzą lody, ale zerkają,
raz to na jedni dziecko, raz na drugie, które ładniejsze, które mądrzejsze. To normalne. Takie są matki Polski, nawet,
gdy to określenie trąci myszką i jest wyszydzane.
Polak. Polacy, Naród … Kim ty jesteś piracie z
Karaibów? Kim jesteś Polaku mały, i ty robotniku z browningiem? I ty Albercie Konie coś dziewczyny zhańbił? I ta
Polka z książkami, która nie dopłynęła na Nową Kaledonie? I ty zesłańcu? I ta grupka dzieci i matek pod
sklepem? My wszyscy, kim my jesteśmy? I co to jest definicja narodu? Nie wiem…. Zresztą chrzanie to, Pewnie jest
setka takich definicji. Nie chce także definicji Polaka. To także chrzanie. Chce
marzeń, chce łez i śmiechu, ale po polsku, I tej pralki Frani, oranżady w
proszku, bigosu, i Pocztu Królów Polskich.
Mówią, ze narodu nie ma. Naród się nie liczy, a
jeżeli jakimś cudem jeszcze jest, to zaraz zniknie jak góra lodowa na Morzu
Karaibskim. Roztopi sie w globalizacji, w konsumpcji, w pop kulturze. Europa także
znika, może nie jako kontynent, ale jako kultura, nawet taka wyrafinowana jak
francuska. Katedry nie płoną, ale
dzieje się z nimi coś znacznie gorszego… mimo, że są , to popadają w nieistnienie, Dzwony także
nie bija, bo są zbyt głośne i rażą ucho ideologów multi kulti. Choinki mogą być, ale pod warunkiem, że nie
są, już tak prowokacyjno choinkowe. Nie pachną lasem albo tajemnicą. W zasadzie już nie ma tajemnicy, wstydu, rumieńca,
za to są reklamy podpasek. Reklama tabletek na erekcje. Ktoś powie, i bardzo dobrze, taki jest świat.
Nowoczesny. Otwarty. Pozbawiony
hipokryzji. Ale już sam nie wiem czy od
tej nowoczesności i otwartości nie popadamy w obłęd. Nawet wino i śpiew w nadmiarze
może pozbawić nas rozumu. Wiec potrzebny
jest umiar, zdrowy rozsadek. Niestety, ale nasz świat wsiadł do Pendolino i pędzi
nie wiadomo dokąd…
Lecz to nie koniec zmartwień, ta jazda bez celu, bez
stacji docelowej. Z okien tego
pędzącego Pendolino, widzimy koczujących
ludzi. Różnych ras, kultur, i religii. To nic jak
innego, jak wędrówka narodów z Afryki do Europy. Ten demograficzny
ruch, który istniał zawsze. Lecz ostatnio przybrał na sile. Dzisiejszy świat to nie tylko czas rewolucji informatycznej
czy genetycznej, ale także, niespotykanego nigdy wcześniej wymieszania narodów i ras. W Afryce, czynnikiem, który spowoduje zwielokrotnienie tej migracje, będą dodatkowo czynniki klimatyczne. Szacuje się, że do końca tego stulecia, około
2 mld ludzi, ze względów ekonomicznych i właśnie klimatycznych będzie
zmuszonych poszukać nowego miejsca zamieszkania. Jeżeli nawet ta
liczba wydaje się przesadzona, to liczba 10 razy mniejsza, również brzemienna jest w skutki. Tu w Europie,
ci emigranci, będą chcieli mieć swoje rodziny i dzieci. Zakorzenią się. A co najważniejsze, będą chcieli żyć w swojej kulturze i zgodnie ze swoją religią. Co
spowoduje dodatkowe napięcia społeczne.
To wszystko jest oczywiste, a
zarazem nie, bo Europa zdaje się być
pogrążona w jakimś letargu. W tej
wielkiej rzece migracyjnej, która nas czeka, owe 7 tysięcy emigrantów, usilnie
wysłanych ( wciąż) do Polski, w ramach tak zwanej relokacji, to będzie pestka. Nawet, gdyby te 7 tysięcy, to byli sami kelnerzy z Kongo.
Tak jak kelnerem z Kongo, był ów 20
latek, który zgwałcił Polkę na plaży w Rimini.
Ktoś powie – pewnie ” roztropnie”
– może kilka Polek będzie zgwałconych,
ale za to, ile mamy rak do pracy. Ja zaś
dziękuje za takie ręce do pracy. Lecz i
tak mój głos nie ma tu żadnego znaczenia. Nawet kilku tysięcy takich jak ja.
Świat staje się wielokulturowy. Czy
można się temu jakoś przeciwstawić?
Postawić jakąś tamę? Odgrodzić
się … chociaż przez pokolenie czy dwa?
Na
początku tego roku w Warszawie przedstawiono założenie nowo powstałego w Polsce
- Ruchu Tożsamościowego. Czyli Identytarystów. Organizacji mającej swoje odpowiedniki w
innych krajach Europy. ( IDIS skrót Identytarystów był zamazywany przez Antife na cokole, pod pomnik naszego Króla Jana III Sobieskiego. W trakcie obchodów rocznicowych Bitwy pod Wiedniem) Głównymi
elementami tej propozycji politycznej i ideologicznej, Ruchu Tożsamościowego, to regionalizacja
i pan europeizacja. Innymi słowy, to
rozerwanie Polski na wielkie regiony, nawet ponad wojewódzkie.
I na bazie tych mega regionów, niejako ponad państwami i narodami, utworzenie nowej wersji Europy. Z silną armią i policją. Być może diagnoza jest
słuszna. Tożsamość Europejska ulega
entropii. I zapomnieniu. Więc może goła siła potrzebna
jest, aby przeciwstawić się tej mega migracji. Jednakże ta terapia
jest wielce dyskusyjna, a nawet równie groźna
co sam napływ migrantów – chociaż ta
propozycja wychodzi ze środowisk prawicowych i anty emigracyjnych. Skutkiem
takiej propozycji, a raczej utopii, my Polacy rozpłyniemy się w jakiejś masie Europejczyków bez
właściwości. Ale także i Polska, jako państwo utraci swoje
umocowanie. Jednakże jest coś, to co spodobało mi się w tej teorii
politycznej, wizji. To samo pojęcie
TOŻSAMOŚCI. Ale to pojęcie rozumiem
inaczej. Bardziej indywidualnie. Humanistycznie. Przecież każdy z nas, Polaków, ma swoja tożsamość związaną z dzieciństwem, młodością, rodziną, lokalną
społeczności. Takich obszarów budujących ową tożsamość jest bezliku. I nawet taka tożsamość
jednostkowa, malutka, tyci, jak wspomnienie
Karaibka z Widzewa, paradoksalnie może
być wielka. Może sięgać aż po Nową
Kaledonie. I Wyspy Dziewicze. Tyle jest wyobraźni, wspomnień, ilu jest nas. Ale właśnie ta suma tożsamości buduje naszą kulturę, język, wszystko to, dzięki czemu,
możemy powiedzieć o sobie. Tak, jesteśmy Polakami. Czujemy się Polakami. Należymy do tego narodu.
Ta tożsamość może być mniej lub bardziej uświadomiona. Wyrażona. Na
miliony sposobów. Jednym ze sposobów odzyskiwanie pamięci są lekcje
historii, o czymś wielkim i ważnym, ale także, a może przede wszystkim, są to drobne wspomnienia, kolory, obrazy, a także zapach z dzieciństwa, oranżady w proszku, knedelków,
czy bigosiku ze śliweczkami.
Ktoś powie.
Oj! Bigos to danie pospolite, kapuchą zalatujące … Oto dowód na zapyziałą Polskę. Biedną i smutną z jej bigosem! Wtedy ja odpowiem tak. Smrodek niewątpliwie jest, ale to nasz, nasz polski, historyczny
smrodek. Waszmości salonowcy, panie i
panowie, pewnie nie wiecie, ale nasz Sobieski Marysieńce nie lubczyki miłosne szykował,
lecz w kociołku bigos prażył. A potem, nagle, w nocy, Marysieńka zrywa się i z uciechy krzyczy. Co? Jakie słówko?... Bigosu! Chce bigosu!
Co jako pirat z Widzewskich
Karaibów uroczyście zaświadczam.
,
Komentarze
Prześlij komentarz